O życiu słodkim jak czekolada: raz gorzkiej, raz słodkiej jednak zawsze pełnej smaku z nutą pozytywnego zaskoczenia i rozkoszy. Przy tym filiżanka dobrej kawy lub herbaty by wywróżyć sobie przyszłość z fusów. Życie zawsze jest pełne magii, jeśli tylko umie ją dostrzec. Życzę wydzielania endorfin przy czytaniu!
niedziela, 29 września 2013
Ja vs. Ciasto
Postanowiłam nauczyć się gotować. Nie jakieś wykwitnę dania, ale chcę przestać przypalać jajecznicę. Gdy tylko ten pomysł ruszył dalej z układu nerwowego i doszedł do mózgu wybrałam się na zakupy i kupiłam parę produktów, które jak uznałam przydadzą mi się. Gdy tylko weszłam do domu założyłam obciachowy fartuszek (bo przecież nie będę brudzić jeansów) i postanowiłam coś upichcić na obiad. Moim pierwszym testerem miał być Artysta, który sam nie gotuje jakoś szałowo, więc nie miał prawa mnie krytykować. Nie zapraszałam Toma, bo go jeszcze kocham i nie chciałam otruć. Spojrzałam w książkę kucharską i pomyślałam, że zrobię jakieś popisowe danie, które nie wydawało mi się trudne do zrobienia. Zmieszanie składników i wsadzenie dziwnej żółtawej masy do piekarnika nie zajęło mi dużo czasu. W książce napisali że ciasto powinno piec się jakieś 50 minut, więc po prostu zostawiłam go swojemu losowi i zadzwoniłam do Angeli. Zaczęłyśmy gadać, a ona pokazała mi takie śliczne buty do kupienia na alegro, że normalnie zachwyt mnie ogranął i postanowiłam sobie takie sprawić. Niestety nie było takich w moim rozmiarze :( no i doprawdy na czym ten świat stoi. Z kuchni dobiegło mnie jakieś dziwne syczenie, a gdy weszłam do kuchni okazało się, że dziwna bulgocząca masa nabrała życia! I to jakiego, pociekła na podłogę i skierowała się w stronę wykładziny, którą uwielbia mama. Kto by pomyślał, że ten piekarnik trzeba zamknąć? Nigdy jedzenie mnie nie atakowało! Straciłam głowę, przyznaję. Wskoczyłam na taboret i szczotką próbowałam przeszkodzić żółtej masie w ucieczce. Masa poddała się w końcu, pozostawiając mnie samą na placu boju. Mój triumf nie trwał długo. Musiałam to wszystko posprzątać. Okazało się ponadto jak wyjaśniła mi Daria ( mamie się nie przyznałam, Artyście też), że ustawiłam zbyt wielką temperaturę. Ja + Ciasto = katastrofa. W pojedynku Ja vs Ciasto jest 0:1 dla ciasta. Ja chyba muszę nauczyć Toma gotować. To znaczy muszę go przekonać by się nauczył. Nie będzie jadał gotowanych niedzielnych obiadków. Upss, nastawiłam wodę. Żegnam!
Etykiety:
Wpisy z pamiętnika
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz